Zaczął się nowy rok, a ja leżę skacowana na łóżku i myślę
tylko o tym, by w tym roku dotrzymać moich postanowień noworocznych, czego nie
dokonałam do tej pory nigdy. I o wodzie. I kawie. Dobra, skłamałam. Kawa jest
obrzydliwa, nigdy bym o niej nie marzyła. Siedzę na łóżku, oparta plecami o
ścianę, z absolutnie, całkowicie trzeźwym umysłem. Tak, tak, nie piłam w
sylwestra i czuję się z tym fantastycznie. Wiecie jaki to świetny sylwester,
gdy zostajesz w domu, robisz co chcesz, z kim chcesz, ile czasu chcesz, nagle
orientujesz się, że jest za pięć dwunasta i wtedy właśnie postanawiasz wyjść
aby pooglądać jak sąsiedzi strzelają fajerwerkami? Nie fajerwerki są fajne,
fajna jest ta wolność, gdy właśnie tej nocy, kiedy inni piją, tańczą, pewnie
się denerwują, ze nie jest tak fantastycznie jak miało być, wiec cały rok
będzie do bani, ty siedzisz w dresie na kanapie, oglądasz jakąś bajkę, słuchasz
muzyki, czytasz książkę, zajadasz się popcornem. Czy ten cały rok może być
lepszy od tego sylwestra?
No i nie mam postanowień noworocznych, tak wracając do
początku. Tylko jedno, ale ciężko to nazwać postanowieniem. Znacie te obrazki, które pierwszego stycznia
są wszędzie? Tumblr, Flickr, i tak dalej. „Jedna książka, dwanaście rozdziałów,
trzysta sześćdziesiąt pięć stron, spraw by były piękne” bla, bla, bla.
Zważywszy na te moje „bla”, na to, że pierwszego stycznia wszyscy się
zachwycają, a później jest szary rok i nikt nie wie o co chodzi, zważywszy na
to, że po co postanawiać, skoro i tak się wszystko zniszczy- ja nie
postanawiam, ja działam. Brzmi górnolotnie, do porzygu słodko i ogólnie jedno
wielkie bla. Stąd otwarty właśnie word, stąd blog, którego zaraz założę, i to
przeświadczenie, że właśnie teraz się uda. Choć nigdy wcześniej nie próbowałam.
Mam 365 dni. Dobrze, że w tym roku luty taki krótki. 8760
godzin, minus po osiem na dobę, kiedy będę spała (2920 godzin! Zaoszczędzę wam
liczenia, to 121 dni, ile życia przespane!) daje w efekcie 5840 godzin, które
mam zamiar przeżyć. Nie przetrwać a przeżyć. Może nie będę w tym czasie leciała
w kosmos, nie będę zdobywała Mount Everestu, nie pojadę na safari ani nie
zbawię świata. Ale mam zamiar przeżyć ten rok na miarę swoich możliwości. Zrobić
te wszystkie rzeczy, na które dotąd nie miałam czasu, odwagi, może siły.
Zakończyć wszystko to, co już dawno chciałam zakończyć, rozpocząć to, co też
dawno chciałam rozpocząć. Brzmi tajemniczo? Wierzcie mi, że dla mnie jest to
jeszcze bardziej tajemnicze. Nie mam zielonego, bladego, niebieskiego ani
różowego pojęcia, co ja właściwie będę robiła. Pusta głowa.
I tu z pomocą przychodzi ten blog, którego jeszcze nie ma,
jak będziecie czytali to już będzie, na którym to będę pisała. Dzień po dniu.
Każdego dnia jedna strona w Wordzie. Tak żeby w sumie wyszło 365- to dla
niekumatych. Nie zdziwię się, jeśli zdarzy się dzień, kiedy nie napiszę
absolutnie nic odkrywczego, interesującego i wychodzącego poza ramy (studia,
studia, studia, studia (…) studia, spać), ale dlaczego by nie spróbować?
Szesnaście godzin na dobę to niesamowicie dużo. Przeżyć dwadzieścia jeden lat i
zdać sobie dopiero teraz sprawę z tego, jak długi jest dzień, to właśnie ja. Aż
mnie korci, żeby napisać że i tak mi się nie uda, choć głęboko wierzę w to, że
jest zupełnie inaczej.
Tak więc- to jest dzień numer jeden. Pierwszy rozdział,
styczeń, rozpoczęty. Jeszcze 364 dni i koniec, tak! Żartowałam, podoba mi się
ten pomysł. Zadanie na dziś, które sobie postawiłam, nie jest zbyt kreatywne,
bo też dzień nie jest zbyt kreatywny, pełen życia i ogólnie idei. Kiedyś już
czytałam, ostatnio (w tym przypadku ostatnio jako dwa lata z hakiem) jednak nie
umiałam na to znaleźć czasu, więc właśnie dziś przeczytam Księgę Rut. O nie,
Pismo Święte, Bóg, czytanie! Lololo, czerwony krzyżyk jest w prawym górnym
rogu, pozdrawiam!
Mam na imię Magdalena i to jest mój dzień numer jeden.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz