Yo!
Znacie te rzeczy, aplikacje, sytuacje, znajomości, pomysły,
w zasadzie cokolwiek, co jest tak bardzo głupie i bezsensowne, że aż wciąga? Ja
też. Facebook. Tak, właśnie on rozpocznie moją wyliczankę. Widzę tą
dezorientację, oburzenie, zniechęcenie i protest malujące się na waszych
twarzach. Wiem, tak naprawdę przyjęliście to ze spokojem i nie wiele was
obchodzi, ale strona nie zapisze się niczym. Tak więc Facebook. Przyznajcie
szczerze, po co wam on? Można pogadać ze znajomymi. Super, mail i telefon też
to umożliwiają. Można podzielić się zdjęciami, które zazwyczaj prawie nikogo
nie interesują. Można zobaczyć co u dawnych znajomych, z którymi pewnie więcej
nie porozmawiamy, bo tak naprawdę nasze drogi dawno się rozeszły i udajemy sami
przed sobą ze nie, bo przecież ja wiem, że ona się właśnie zaręczyła! Albo
wzięła rozwód. Albo się dowiedziała że jest w ciąży. Facebook spłyca relacje i
stwarza iluzję prawdziwego życia, prawdziwych znajomości, rozmów. Ale jest
fajny. I wciąga.
Snapchat, Instagram, Twitter? Tak naprawdę każdego z tego ma
podobny cel. Stwarza jakąś iluzję, coś udaje. Mogę udawać jak wspaniałe mam
życie pokazując raz na jakiś czas zdjęcie na Instagramie, na które nałożę
odpowiednie filtry, trochę je dopracuję, nie mówiąc już i tym, że zrobię je w
idealnym momencie. I niech wszyscy patrzą, jak mam wspaniale. Tylko szczerze,
czy to przekłada się na prawdziwe życie? Snapchat niby jest trochę inny,
inaczej też działa w naszych kręgach niż zostało to pierwotnie założone. Tylko
właściwie- po co on? Twitter? Może mój problem wynika z tego, że nigdy się tak
do końca w Twittera nie wciągnęłam, ale dla mnie krótkie komunikaty,
ograniczone ilością znaków, są słabe. Jestem w stanie zrozumieć to w kontekście
wybranej krótkiej myśli Papieża, komunikatu zespołu gdzie jest, co gra, kiedy
koncert, ze nowa płyta będzie. Ale w zasadzie kogo może interesować mój krótki
status o tym, że właściwie nie wiem co? Kogoś na pewno.
I w gąszczu tego wszystkiego pojawia się Yo!. Bardziej
bezsensownej aplikacji chyba nie widziałam. Mówię to całkiem poważnie, z całą świadomością
tego, że właśnie wysłałam yo. O co chodzi? To dobre pytanie.
Właściwie chodzi o to, że do znajomych których ma się na
liście kontaktów wysyła się krótkie yo. Klikasz nick znajomego i się wysyła,
takie to proste. Znajomy dostaje swoje yo i… tyle. Poważnie, żadnych obrazów,
słów, zwykłe yo. W swej prostocie
niesamowite. I mocno przypomina zaczepkę na fejsie- do dziś nie ogarniam po co
ona.
Otóż, tak wracając do yo, mamy w tym wszystkim dwie
możliwości. Możemy naparzać co chwila swoich znajomych śląc im yo, jak ja to
właśnie robie od kiedy ściągnęłam aplikację, albo użyć do celów wyższych.
Wiecie, zamiast wysyłać smsa „dotarłam do domu” można wysłać yo. Zamiast wołać
brata, ze obiad- można wysłać yo. Zamiast cokolwiek innego- yo. Trzeba trochę
wyczucia, orientacji i intuicji ale zapewne działa. Co ciekawe Yo ma również
takie funkcje jak dzielenie się swoim położeniem czy linkiem. Albo najbliższy Starbucks.
Albo ile wody się wypiło tego jednego dnia. Trochę tego jest, ale w swym
pięknie najfajniejsze i tak są zwykłe yo.
Jak to się ma do dzisiejszego więcej? Trochę nijak, chociaż
gdy spojrzę wstecz na te 23 godziny to poza sytuacjami zaplanowanymi siedziałam
i usiłowałam odkryć głębię Yo!. Po części mi się nawet udało, odkryłam ze można
więcej niż się wydaje, trochę się zawiodłam na samej sobie, że yo, yo, yo.
Do jutra, yo!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz