środa, 14 stycznia 2015

/Dzień 14./

Chciałam zacząć w sposób inteligentny ale P. gada mi do ucha i nie mogę zebrać myśli. A skoro już został wspomniany to mogę teraz przejść do tej ładnej części strony.

Są takie dni, kiedy się nawet nie stara aby zrobić więcej a to jakoś tak samo wychodzi. Jak dziś. Dzisiejsze więcej to duże więcej, które w sumie mogłabym na kilka dni podzielić, ale nie umiem oszukiwać więc się nie uda. No i już wygadałam całą prawdę, więc tym bardziej się nie uda.

Kiedy ostatnio szliście przed siebie tak bez celu? Zupełnie, całkowicie bez celu, byleby iść przed siebie? Z kimś lub samemu, obojętnie. To jest to pytanie którym staram się nawiązać z wami kontakt, uzyskać jakiś odzew, zorientować się czy ktoś z czytających rozumie o czym czyta, pomijając W. która płakała czytając wczoraj o krowie. Tak więc, wszyscy poza W., którą tez zachęcam ale nie zmuszam- można napisać komentarz.

Wracamy do tematu. Ja tak przed siebie szłam dzisiaj. Nie było to do końca bez celu, ale szłam z przekonaniem, ze nawet jeśli dojdę za daleko to nic się nie stanie. Bo czasu nie było, ale Warszawa taka piękna. A skoro to mój czas to mogę go zmarnować w dowolny sposób. Więc szłam. Po raz pierwszy w tym roku (liturgicznym) zobaczyłam iluminację świetlną na Starym Mieście, patrzyłam jak jakaś kobieta kręci hula-hop na którym pali się ogień, słyszałam jak młody facet przebrany za krowę gra na gitarze. Chciałam mu nawet wrzucić coś do kapelusza, bo to wygląda tak jakby się mną zainspirował i też chciał być jak krowa, ale miałam w portfelu jedynie kartę debetową, a tej mi trochę bardzo żal. Wiecie, chodzi o to że tak zwyczajnie szłam przez miasto i widziałam różne rzeczy. Faceta który potknął się o własne nogi i prawie spadł ze schodów gdy był już na szczycie. Ale nie tylko widziałam dziś. Rozmawiałam z kobietą, już na emeryturze, która razem ze mną chodzi na hebrajski, a która powiedziała, że robi to bez żadnego celu. Dla własnej satysfakcji, żeby coś robić w życiu. Czytałam kazanie ojca Blachnickiego o miłości w dzisiejszym świecie, które zostało wygłoszone w roku 1982 a wciąż jest niesamowicie aktualne. Bez żadnych powodów zmieniłam plany i zamiast siedzieć dwie godziny w centrum bez celu, pojechałam na trzy kwadranse na drugą stronę Wisły.

Tu pojawia się całkiem trafne pytanie- dlaczego tak a nie inaczej i dlaczego akurat dziś. Powód prosty- mój telefon się rozładował. Bateria padła. Mój świat zamknięty w tym małym pudełeczku zamarł. Niewiele? Otóż właśnie to spowodowało że patrzyłam wszędzie tylko nie w ekran. Bo miałam wiele rzeczy do załatwienia, ale nie miałam jak ich załatwić, bo mój kontakt z resztą świata, tą pożądaną resztą świata, zanikł. Miałam taką sytuację, że jechałam kiedyś rano na uczelnię i pisałam coś do kogoś, nie pamiętam ani co ani do kogo. Nagle dostałam wiadomość od W. o treści „patrz na mnie”. Okazało się oczywiście że siedzi dokładnie naprzeciw mnie. Załatwiałam coś dla mnie ważnego w tamtej chwili i chyba naiwnie sądziłam ze świat dookoła stoi w miejscu.

Zastanawialiście się kiedyś jak wiele tracimy przez to jak daleko wszystko zaszło? Kiedyś żeby kupić chińskie kadzidełka trzeba było jechać do Chin, a żeby kupić warszawską syrenkę- do Warszawy. Dziś można tworzyć pozory nie ruszając się sprzed komputera. Bardzo smutne.

To jest ta chwila kiedy muszę się przyznać, ze gdy wróciłam do domu, a mój komputer stwierdził ze się zepsuł i zacznie się naprawiać co trwało wieki i jeszcze dłużej, ja wpadłam w rozpacz. Dosłownie. Bo strona, bo rozmowa, bo wszystko. A mogłam to olać i iść spać, przynajmniej bym się wyspała.


Dziś bez zdjęcia, idźcie sami zobaczyć świąteczną iluminację, póki jeszcze jest, kobietę kręcącą ognistym hula-hop, faceta-krowę i tego drugiego, co prawie spadł ze schodów. Warto, mówię wam to ja. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz