Chciałam zacząć w sposób inteligentny ale P. gada mi do ucha
i nie mogę zebrać myśli. A skoro już został wspomniany to mogę teraz przejść do
tej ładnej części strony.
Są takie dni, kiedy się nawet nie stara aby zrobić więcej a
to jakoś tak samo wychodzi. Jak dziś. Dzisiejsze więcej to duże więcej, które w
sumie mogłabym na kilka dni podzielić, ale nie umiem oszukiwać więc się nie
uda. No i już wygadałam całą prawdę, więc tym bardziej się nie uda.
Kiedy ostatnio szliście przed siebie tak bez celu? Zupełnie,
całkowicie bez celu, byleby iść przed siebie? Z kimś lub samemu, obojętnie. To
jest to pytanie którym staram się nawiązać z wami kontakt, uzyskać jakiś odzew,
zorientować się czy ktoś z czytających rozumie o czym czyta, pomijając W. która
płakała czytając wczoraj o krowie. Tak więc, wszyscy poza W., którą tez
zachęcam ale nie zmuszam- można napisać komentarz.
Wracamy do tematu. Ja tak przed siebie szłam dzisiaj. Nie
było to do końca bez celu, ale szłam z przekonaniem, ze nawet jeśli dojdę za
daleko to nic się nie stanie. Bo czasu nie było, ale Warszawa taka piękna. A
skoro to mój czas to mogę go zmarnować w dowolny sposób. Więc szłam. Po raz
pierwszy w tym roku (liturgicznym) zobaczyłam iluminację świetlną na Starym
Mieście, patrzyłam jak jakaś kobieta kręci hula-hop na którym pali się ogień,
słyszałam jak młody facet przebrany za krowę gra na gitarze. Chciałam mu nawet
wrzucić coś do kapelusza, bo to wygląda tak jakby się mną zainspirował i też
chciał być jak krowa, ale miałam w portfelu jedynie kartę debetową, a tej mi
trochę bardzo żal. Wiecie, chodzi o to że tak zwyczajnie szłam przez miasto i
widziałam różne rzeczy. Faceta który potknął się o własne nogi i prawie spadł
ze schodów gdy był już na szczycie. Ale nie tylko widziałam dziś. Rozmawiałam z
kobietą, już na emeryturze, która razem ze mną chodzi na hebrajski, a która
powiedziała, że robi to bez żadnego celu. Dla własnej satysfakcji, żeby coś
robić w życiu. Czytałam kazanie ojca Blachnickiego o miłości w dzisiejszym
świecie, które zostało wygłoszone w roku 1982 a wciąż jest niesamowicie
aktualne. Bez żadnych powodów zmieniłam plany i zamiast siedzieć dwie godziny w
centrum bez celu, pojechałam na trzy kwadranse na drugą stronę Wisły.
Tu pojawia się całkiem trafne pytanie- dlaczego tak a nie
inaczej i dlaczego akurat dziś. Powód prosty- mój telefon się rozładował. Bateria
padła. Mój świat zamknięty w tym małym pudełeczku zamarł. Niewiele? Otóż
właśnie to spowodowało że patrzyłam wszędzie tylko nie w ekran. Bo miałam wiele
rzeczy do załatwienia, ale nie miałam jak ich załatwić, bo mój kontakt z resztą
świata, tą pożądaną resztą świata, zanikł. Miałam taką sytuację, że jechałam
kiedyś rano na uczelnię i pisałam coś do kogoś, nie pamiętam ani co ani do
kogo. Nagle dostałam wiadomość od W. o treści „patrz na mnie”. Okazało się
oczywiście że siedzi dokładnie naprzeciw mnie. Załatwiałam coś dla mnie ważnego
w tamtej chwili i chyba naiwnie sądziłam ze świat dookoła stoi w miejscu.
Zastanawialiście się kiedyś jak wiele tracimy przez to jak
daleko wszystko zaszło? Kiedyś żeby kupić chińskie kadzidełka trzeba było
jechać do Chin, a żeby kupić warszawską syrenkę- do Warszawy. Dziś można
tworzyć pozory nie ruszając się sprzed komputera. Bardzo smutne.
To jest ta chwila kiedy muszę się przyznać, ze gdy
wróciłam do domu, a mój komputer stwierdził ze się zepsuł i zacznie się
naprawiać co trwało wieki i jeszcze dłużej, ja wpadłam w rozpacz. Dosłownie. Bo
strona, bo rozmowa, bo wszystko. A mogłam to olać i iść spać, przynajmniej bym
się wyspała.
Dziś bez zdjęcia, idźcie sami zobaczyć świąteczną
iluminację, póki jeszcze jest, kobietę kręcącą ognistym hula-hop, faceta-krowę
i tego drugiego, co prawie spadł ze schodów. Warto, mówię wam to ja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz