poniedziałek, 5 stycznia 2015

/Dzień 5./

„Trzecia trzydzieści. Już nie dziś, ale jeszcze nie jutro. Ostatni moment na postanowienia, którymi ponownie spróbujemy oszukać samych siebie. Przecież z góry wiemy, ze kolejny raz przegramy tę nierówną walkę. Bez względu na dzisiejsze decyzje jutro trzeba będzie iść dalej, dotychczasową droga .” Fragment „Swoją drogą” Tomka Michniewicza.

Moja trzecia trzydzieści wciąż trwa i jest tak o wiele łatwiej. Mogę na przykład stwierdzić, bo jeszcze tego nie ustaliłam wcześniej, że jeśli jakiegoś zadania, z ważnego powodu oczywiście, nie wykonam, to po prostu na dzień następny zaplanuję sobie jakieś wymagające większego poświęcenia. O tak jak dziś. To jest ten moment, gdy udaję, że wcale mi nie szkoda, ze się wczoraj nie udało i przyznaję się, że z braku czasu nie wykonałam żadnego nadprogramowego zadania. Mogłabym się tłumaczyć, że późno wróciłam do domu i oglądałam „Drzewo życia”, które trwa ponad dwie godziny i zabiera wszelką energię. Ale tylko winny się tłumaczy, a ja nie czuję się jakoś szczególnie winna temu, że nic wczoraj nie zrobiłam. Nic nadzwyczajnego.

Zaczęłam się nawet zastanawiać, skąd w ogóle te zadania. Jakim sposobem ja to wymyśliłam i generalnie po co. Nie wiecie tego, ale ten blog nie powstał wcale tak, ze stwierdziłam „jaki super pomysł, będę miała co robić przez cały rok!”. Było absolutnie, całkowicie inaczej, ale o tym nie dziś. Tak czy inaczej- nie wiem skąd mi się wzięły te zadania. Pora jednak uzmysłowić sobie i wam, sobie przede wszystkim, że chodzi o dobre przeżycie każdego dnia. Takie, które będę pamiętała, żeby mieć poczucie, że żadnego dnia nie „zmarnowałam” żyjąc tak, jak dzień wcześniej, tydzień wcześniej i nie wiadomo ile wcześniej. Jasne, są codzienne obowiązki, ustalone terminy i grafiki których nie przeskoczę, zresztą- po co? Ale przy tym wszystkim można robić coś więcej. I to staram się robić.

Jak już wiecie- wczoraj nie zrobiłam nic więcej ponad normę. Ale to był dobry dzień. Dobry w swojej prostocie i czasie spędzonym z najbliższymi. Koniec o dniu czwartym. Jak się domyślacie (mam nadzieję, że się domyślacie)- dziś zrobiłam moje „więcej”, które było swego rodzaju wyzwaniem dla mnie. Widzicie piękną brunetkę, śmigającą po lodzie, na łyżwach, z gracją, wdziękiem i zachwytem w oczach innych? To właśnie nie jestem ja. Jestem przeciwieństwem, tylko kolor włosów się zgadza. I jako największa pokraka na lodzie, jako wieczny śpioch, który ma problemy żeby wstać o dziesiątej rano, a co dopiero wcześniej- zrobiłam to. Wstałam o ósmej rano i spędziłam półtorej godziny na lodowisku. Cały czas w łyżwach, cały czas na lodzie. Jeżdżąc. Wydaje się nieprawdopodobne? A jednak.


To jest też ten moment, gdy przedstawiam po raz pierwszy zdjęcie dokumentujące dzień. Nie będzie to regułą i wcale nie robię tego dlatego, że zostało trochę strony, a ja nie wiem co dalej napisać, bez lania wody i bredzenia. Oto zdjęcie, nacieszcie się, bo może pierwsze i ostatnie jednocześnie. 


2 komentarze:

  1. Jaki urodzaj. Cytacik i fotka.
    I lodowisko, gdzie dzieci nauczyły mnie jeździć. To kiedy idziemy się wywracać? :P

    OdpowiedzUsuń