„Trzecia trzydzieści. Już nie dziś, ale jeszcze nie jutro.
Ostatni moment na postanowienia, którymi ponownie spróbujemy oszukać samych
siebie. Przecież z góry wiemy, ze kolejny raz przegramy tę nierówną walkę. Bez
względu na dzisiejsze decyzje jutro trzeba będzie iść dalej, dotychczasową
droga .” Fragment „Swoją drogą” Tomka Michniewicza.
Moja trzecia trzydzieści wciąż trwa i jest tak o wiele
łatwiej. Mogę na przykład stwierdzić, bo jeszcze tego nie ustaliłam wcześniej,
że jeśli jakiegoś zadania, z ważnego powodu oczywiście, nie wykonam, to po
prostu na dzień następny zaplanuję sobie jakieś wymagające większego
poświęcenia. O tak jak dziś. To jest ten moment, gdy udaję, że wcale mi nie
szkoda, ze się wczoraj nie udało i przyznaję się, że z braku czasu nie
wykonałam żadnego nadprogramowego zadania. Mogłabym się tłumaczyć, że późno wróciłam
do domu i oglądałam „Drzewo życia”, które trwa ponad dwie godziny i zabiera
wszelką energię. Ale tylko winny się tłumaczy, a ja nie czuję się jakoś
szczególnie winna temu, że nic wczoraj nie zrobiłam. Nic nadzwyczajnego.
Zaczęłam się nawet zastanawiać, skąd w ogóle te zadania.
Jakim sposobem ja to wymyśliłam i generalnie po co. Nie wiecie tego, ale ten
blog nie powstał wcale tak, ze stwierdziłam „jaki super pomysł, będę miała co
robić przez cały rok!”. Było absolutnie, całkowicie inaczej, ale o tym nie dziś.
Tak czy inaczej- nie wiem skąd mi się wzięły te zadania. Pora jednak uzmysłowić
sobie i wam, sobie przede wszystkim, że chodzi o dobre przeżycie każdego dnia.
Takie, które będę pamiętała, żeby mieć poczucie, że żadnego dnia nie „zmarnowałam”
żyjąc tak, jak dzień wcześniej, tydzień wcześniej i nie wiadomo ile wcześniej.
Jasne, są codzienne obowiązki, ustalone terminy i grafiki których nie
przeskoczę, zresztą- po co? Ale przy tym wszystkim można robić coś więcej. I to
staram się robić.
Jak już wiecie- wczoraj nie zrobiłam nic więcej ponad normę.
Ale to był dobry dzień. Dobry w swojej prostocie i czasie spędzonym z
najbliższymi. Koniec o dniu czwartym. Jak się domyślacie (mam nadzieję, że się
domyślacie)- dziś zrobiłam moje „więcej”, które było swego rodzaju wyzwaniem
dla mnie. Widzicie piękną brunetkę, śmigającą po lodzie, na łyżwach, z gracją, wdziękiem
i zachwytem w oczach innych? To właśnie nie jestem ja. Jestem przeciwieństwem,
tylko kolor włosów się zgadza. I jako największa pokraka na lodzie, jako
wieczny śpioch, który ma problemy żeby wstać o dziesiątej rano, a co dopiero
wcześniej- zrobiłam to. Wstałam o ósmej rano i spędziłam półtorej godziny na
lodowisku. Cały czas w łyżwach, cały czas na lodzie. Jeżdżąc. Wydaje się
nieprawdopodobne? A jednak.
To jest też ten moment, gdy przedstawiam po raz pierwszy
zdjęcie dokumentujące dzień. Nie będzie to regułą i wcale nie robię tego
dlatego, że zostało trochę strony, a ja nie wiem co dalej napisać, bez lania
wody i bredzenia. Oto zdjęcie, nacieszcie się, bo może pierwsze i ostatnie
jednocześnie.
Jaki urodzaj. Cytacik i fotka.
OdpowiedzUsuńI lodowisko, gdzie dzieci nauczyły mnie jeździć. To kiedy idziemy się wywracać? :P
Dobry dzień to jest urodzaj.
UsuńA idziemy?